Herbata oolong, wulong, niebieska, ulong, turkusowa. Nie jest to zbyt znany rodzaj herbaty, a przez niektórych, pamiętających poprzedni ustrój, nawet znienawidzona. To co pyszniło się na sklepowych półkach PRLu oczywiście nie ma nic wspólnego z tym co nazwać można oolongiem przez duże „O”, czy może „U” albo „W”…
No właśnie. Jak to powinno być z tą dziwną herbatą? Przede wszystkim myli fakt, że nazywa się ją turkusową albo niebieską, a tak naprawdę nie jest niebieska. Co więcej raz jest zielona, innym razem czarna. Uważamy, że herbata czarna ma czarne liście, a zielona zielone. Dla konsekwencji oolong powinien mieć liście niebieskie, a skoro nie ma, to przynajmniej zawsze takie same. Tymczasem raz możemy kupić herbatę oolong, która przypomina małe, zielonkawe rodzynki i parzy się żółto, innym razem jest to czarna plątanina pofalowanych liści dających napar podobny do rozwodnionej herbaty czarnej. Już wszystko tłumaczę.
Przede wszystkim nazwa. Herbatę tę przywykło się nazywać oolong. Dziwny zapis wiąże się z tym, że transkrypcję chińskich znaków robiono pod pismo angielskie. Teraz jednak zapisano by to jako „wulong”, czyta się zaś „ulong” i też się czasem zdarzy, że ktoś tak to zapisze. Rozwiązując dylemat nazwy powiedzieć trzeba, że poprawnie jest nazywać ten kolor herbaty „ulong”, a zapisywać przyjęło się „oolong”. Można też mówić „herbata turkusowa” jeśli ktoś chce być konsekwentny i stosować kolory. Pamiętać trzeba jednak, że kolor nie ma tu związku z wyglądem samej herbaty.
Co to więc jest ten oolong. Najprościej powiedzieć, że to herbata będąca w połowie drogi między herbatą zieloną, a czarną. Czarną od zielonej różni to, że liście czarnej są zgniecione i w skutek tego utlenione, a zielonej podgrzane na świeżo by się nie utleniły. Coś co zatem jest w połowie drogi powinno być nieco zgniecione, trochę utlenione no i też podgrzane. Właśnie tak to wygląda. Aby zrobić herbatę oolong należy zebrać liście, nieco bardziej rozwinięte niż do herbaty zielonej, pozostawić je by zwiędły. Póki co tak robi się z każdym kolorem herbaty. Następnie potrząsa się nimi w specjalnych koszach by uszkodzić nieco liście i ułatwić utlenianie. Potem herbata leży i utlenia się. Mistrz ocenia stopień tego procesu i w odpowiednim momencie przerywa go poprzez podgrzanie liści w taki sposób w jaki podgrzewa się je robiąc herbatę zieloną. Ostatecznie listki roluje się tworząc fale i korkociągi, lub ubija ciasno w worku, którzy skręca się do postaci twardej piłki, którą specjalna maszyna turla ściskając liście w środku. W ten sposób powstają z nich małe bryłki. Po tym procesie, niezależnie od sposobu zwinięcia, herbatę podpraża się. Robi się to nad żarem węgli drzewnych. Czas prażenia może być dłuższy lub krótszy. Jak widać w pewnym momencie droga tej herbaty rozwidla się. Bardziej tradycyjne herbaty oolong są mocniej utlenione (nawet około 60%), są też mocniej prażone i skręcone jedynie w czarne korkociągi, które mają przypominać nomen omen lecącego czarnego smoka (właśnie „czarny smok” oznacza po polsku słowo „oolong”). Nowsza technika prowadzi do powstania tak zwanych oolongów jadeitowych czyli ciasno zwiniętych i nisko utlenianych (około 30%). Pamiętajmy więc, że to czy herbata oolong ma luźne, duże pofalowane i ciemne liście, czy drobne zielone peletki nie ma wpływu na jej klasyfikację. To co czyni oolonga oolongiem to częściowe utlenienie i obróbka termiczna.
Herbata ta pochodzi z Chin, bo gdzieżby indziej miał powstać taki gatunek? W Chinach słynie z niej prowincja Fujian i sąsiadującą z nią Guangdong. Tuż obok, za cieśniną, znajduje się wyspa Tajwan. Właśnie te miejsca to cztery główne źródła herbaty oolong. Cztery, ponieważ w prowincji Fujian znajdują się dwa regiony produkujące ją w różny sposób. Góry Wuyi na północy, i na południu region Anxi. Oolong jest także produkowany w wielu innych miejscach, od bardziej szanowanych, takich jak Wietnam, Japonia czy Indonezja, po zupełnie dziwne dla tego stylu jak Gruzja, Turcja czy Kenia. Nie wymienia się tych miejsc osobno ponieważ tam produkcja herbat oolong nie jest tradycyjna i sprowadza się do kopiowania herbat chińskich. Tradycja produkcji tej herbaty sięga przeszło 300 lat. Styl ten powstał najpewniej w Górach Feniksa w Guangdong. Najpóźniej zaś oolongi zaczęto produkować na Tajwanie. Są to herbaty bardzo słynne i cenione przez Chińczyków. W związku z tym powstało wiele legend na temat ich powstania jak i samego stylu. W Guangdong uważa się, że feniks przyniósł gałązkę z ośmioma ziarnami herbaty, z których wyrosły pierwsze krzewy. Istnieje też legenda o myśliwym, który przypadkiem niósł w wiklinowym plecaku świeże liście herbaty i podczas marszu potrząsał nimi odkrywając tajemną technikę produkcji. Co do samych herbat to także nie zabrakło Chińczykom fantazji. Jedna zbierana miała być przez małpy, inną na swej skorupie wyniósł z wody żółw, jeszcze inna wyrosła z prochów bohaterskiego koguta. Była herbata zesłana przez boginię i inna wyhodowana przez mnichów, a nawet przez oszusta-chwalipiętę. Jedna z nich nosi nawet nazwę „aromat kaczej kupy”, co miało zniechęcić złodziei jeszcze zaś inna uzyskała zapach w skutek zimnego tchnienia nieszczęśliwie zakochanego księżyca.
Jak wybrać z tego rogu obfitości coś dla siebie? Jako człowiek w herbatach zakochany, polecam skosztować ich jak najwięcej. Aby ułatwić wybór możemy wyliczyć kilka cech poszczególnych rodzajów. Oolongi z Wuyi będą miały aromat słodki i owocowy. Chodzi tu o dojrzale owoce tropikalne z nutami karmelu i słodu. Dancong czyli herbaty z góry Feniksa obok owocowo-kwiatowych nut cechuje wyraźna, ziołowa goryczka kojarząca się z chmielem. Jasne herbaty z Anxi słyną z oszałamiająco kwiatowego aromatu, znajdziemy tu nuty, jaśminu, bzu, hiacyntów i orchidei. Na Tajwanie zaś produkuje się oolongi o różnym stopniu utlenienia dominuje tu nuta mleka, owoców i kwiatów. Ci zaś z Was, którzy pamiętają i tęsknią za kryzysową herbatą z dawnych lat, mogą kupić najtańszą wersję oolonga i spróbować samemu podprażyć go na suchej patelni przed parzeniem. Nie bójmy się więc spróbować, pewne jest to, że ktokolwiek skosztuje słynnej herbaty oolong, będzie zaskoczony, że herbata może w ogóle tak smakować. Ja byłem.