O dwóch takich słowach, co zamieniają złość na spokój w związkach

  • Post author:
Udostępnij:

Ach te nasze relacje z bliskimi! Dają tyle radości, bezpieczeństwa i spełnienia. Pozwalają czuć się częścią większej całości, cieszyć się bliskością, zrozumieniem i współdzieleniem doświadczeń. To ta jasna strona relacji z bliskimi. Jasna i nadająca ważny sens w życiu. Ale nie czarujmy się, bliskość ma również swoją drugą stronę medalu, tę mniej promienną, a czasem nawet nieco ponurą i trudną. Należą do niej nieporozumienia, niezaspokojone potrzeby i konflikty potrzeb, walka o władzę, przekraczanie granic oraz poczucie niezrozumienia w tylu różnych kwestiach, bo przecież nie jesteśmy tacy sami i różnie patrzymy na świat. A temu nieraz towarzyszy huśtawka niekoniecznie miłych emocji i uczuć – pisze Anna Meller z ufajsobie.pl, coach, trener oraz instruktor terapii tańcem..

Reklama

W mojej pracy coacha tematy związane z komunikacją z partnerem, dziećmi, szefem zajmują ważne miejsce na sesjach z Klientami. A w tej dziedzinie naprawdę już drobne zmiany potrafią zrobić wielką różnicę. Dziś opowiem więc o jednym małym grzeszku językowym, który popełniamy nawykowo dlatego, że tak zostaliśmy nauczeni i przesiąkliśmy od dzieciństwa taką komunikacją, a którego wyeliminowanie działa na dzień dobry cuda w relacjach!

Tego nie uczą nas w szkołach

Czy da się w prosty sposób minimalizować trudności w tym byciu w bliskich relacjach tak, by czerpać jak najwięcej przyjemności z kontaktu z kimś dla nas ważnym mimo różnic, które są między nami? W tej kwestii pomaga odpowiednie komunikowanie się.

I wielka szkoda, że obok takich przedmiotów, jak WOS z bogatą wiedzą o wspólnocie narodowej i prawach człowieka, fizyka z jej prędkościami kosmicznymi czy biologia z nauką o budowie pantofelka czy rozmnażaniu okrytonasiennych, nie ma w szkole zajęć z komunikacji! Jakby świat zakładał, że komunikacja to czynność naturalna dla nas i że potrafimy ją uskuteczniać. W pewnym sensie owszem, potrafimy komunikować się ze sobą i pchać świat do przodu do wieków. Ale pytanie czy jest to optymalna forma i czy przypadkiem nie można jednak rozmawiać jeszcze efektywniej, lepiej dbając o relację z innymi i siebie zarazem (?).

Grzeszek pt.: wszędobylskie TY

Nasze głowy często w tej kwestii uskuteczniają mistrzowski piruet, który na pozór kręci się wokół drugiej osoby, choć to my sami jesteśmy szarą eminencją w jego centrum. Bo w końcu „Ty coś zrobiłeś”, „Ty czegoś nie zrobiłeś”, „Ty mnie denerwujesz”, „Ty mnie smucisz”, „Ty masz zrobić to i to” to słowa do drugiej osoby o niej. Na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, że „Ty” jesteś taki ważny, taki sprawczy, tak dużo od Ciebie zależy. Przemiło, prawda?

Całe nasze monologi potrafią w ten sposób postawić na piedestale tę drugą osobę, a nas jakąś niesłychaną akrobatyką słowną pozbawić w tej komunikacji swojego „Ja”. Dzieje się tak, bo skoro to „Ty” mnie smucisz, to nie ma tam miejsca na to, że to „Ja” się smucę w konsekwencji tego, że coś od Ciebie słyszę, czegoś w związku z Tobą doświadczam, czy czegoś od Ciebie pragnę i to dostaję lub tego nie dostaję. To „Ty” (czyli druga osoba) w naszej relacji dostaje rolę trudną do udźwignięcia, bo odpowiada bezpośrednio za nasz stan niczym w naczyniach połączonych! Jaka to nadodpowiedzialność i jakoś tak duszno i brak tlenu. I jak tu żyć będąc takim ciągle wskazywanym palcem „Ty”?

Akcja „Ty” rodzi reakcję: obronę

Nawykowo duża część ludzi komunikuje się właśnie z pozycji „Ty”. Wtedy często stawiamy drugą osobę – naszego bohatera „Ty” – w epicentrum wydarzeń, czyniąc ją odpowiedzialną za stany i reakcje, które dzieją się tak naprawdę w nas. „Doprowadzasz mnie do utraty równowagi”, „Powinieneś bardziej dbać o dom”. Sprawiasz mi przykrość tym, że nie angażujesz się w nasze sprawy”.

Znasz to może z własnego podwórka? Takie słowa potrafią zadziałać jak policzek. Po tego typu komunikatach w relacjach robi się od razu trudniej. I od naszego bliskiego adresata owego „Ty” wymaga to sporej empatii i otwartości na nasze uczucia i potrzeby, żeby nie zadziałać obronnie, tylko dojść do tego, o co nam chodzi i zmotywować się do zadbania o nas. Bo w końcu komunikaty „Ty” są jak oskarżenie. Brzmią jak obiektywna ocena sytuacji, a my występując z tym „Ty…” jesteśmy jak sędziowie, którzy dowodzą racji, których lepiej nie podważać, żeby nie narażać się na gniew prawie boży. Po takich komunikach najlepsze co „Ty” może zrobić, to oddalić się z tej trudnej na dany moment bliskości i spróbować jakoś wyjść z twarzą z danej sytuacji. A jeśli już ten nasz adresat naszego „Ty” odważy się na sprzeciw, wtedy często wymiana w komunikacji zaczyna się o rację, a nie o to, czego kto potrzebuje. Tylko przecież z bliskimi nie chodzi o rację, ale w pierwszej kolejności o relację i dbanie o siebie na wzajem. „Ty” tymczasem okopuje się często na swoim stanowisku. A tak łatwo zneutralizować tę przepychankę…

Jakie jest antidotum na „Ty”?

Na pierwszy rzut oka niezwykle banalne i proste! Zamienić każde wypowiadane zdanie z „Ty” na „Ja”. To naprawdę takie proste i działa cuda w relacjach! Pozwala uniknąć włączania walki o rację, nie uruchamia wyniesionego z domu i szkół poczucia bycia nie dość dobrym, bycia ocenianym czy bycia zmuszanym do czegoś. Taki sposób mówienia daje też odetchnąć drugiej stronie, z której schodzi para, że jest odpowiedzialna za nasz stan. Bo uszy naszego rozmówcy dostają już wtedy inny komunikat. Zamiast: „Ty czegoś nie zrobiłeś i masz coś zrobić”, słyszą na przykład „Widzę, że tego nie zrobiłeś i proszę Cię o to, bo to dla mnie ważne”.

Różnica polega na tym, że gdy mówimy z pozycji „Ty”, często nieświadomie oskarżamy lub przymuszamy, a gdy mówimy z pozycji „Ja” – koncentrujemy się na tym, jak my odbieramy drugą osobę, świat, zdarzenie. Odchodząc od „Ty” rezygnujemy z roli sędziego mającego monopol na prawdę i nie wchodzimy w ryzykowne rewiry, w których między słowami wybrzmiewa „Bo Ty jesteś taki i owaki…”. Nie naruszamy czyjegoś obrazu w jego własnych oczach, tylko dajemy mu dostęp do naszego subiektywnego spojrzenia na sytuację.

„Ja” zaprasza do bliskości

Mówiąc „Ja” zapraszamy drugą osobę do tego, jak się czujemy i jak doświadczamy danej sytuacji oraz do tego, jakie mamy pragnienia i potrzeby. Trochę jakbyśmy drugiej osobie mówili: „chodź i zobacz jak jest u mnie. Nie wiem, czy tak jest zawsze i wszędzie, ale ja tak mam”. Bo „Ja” opowiada historie o mnie na moim własnym podwórku i z mojego własnego doświadczenia.

Takie skupienie na swoim „Ja” daje jeszcze inne efekty uboczne. Widzimy coraz lepiej to, jak nasze „Ja” reaguje na to, co dostaje ze zewnątrz i okazuje się, że między reakcją Ja a wyzwalaczem w postaci drugiej osoby, umiejscowionym w „Ty” jest cała wielka przestrzeń do zaaranżowania i zarządzenia nią, by przestać działać jak automat. Uczymy się większej kontroli, sprawczości i polegania na sobie, a nie tylko reagowania bezwolnego na to, co przynosi nam świat.

 

Praktyka „Ja” czyni mistrza

Łatwo zmienić taką komunikację, jeśli tylko masz na to ochotę. Choć ten nawyk jest często jak odrastający chwast. Chwila nieuwagi i nasze słowa znów zataczają piruet z „Ja” na „Ty”, uruchamiając domino różnych reakcji w otoczeniu.

Dlatego warto ćwiczyć tę umiejętność i świadomie poświęcać uwagę temu, co mówimy. Jak to wygląda w praktyce? A gdyby tak na przykład: „Nic Cię nie obchodzi, co czuję” – zamienić na: „Smutno mi, ponieważ mam wrażenie, że nie jesteś zainteresowany tym, jak się czuję”? Czy różnica jest zauważalna? Jakie emocje wywołuje jedno i drugie?

A takie słowa „Znowu nie posprzątałeś naczyń” – gdyby powiedzieć inaczej: „Prosiłam Cię o posprzątanie naczyń, a nie jest to zrobione. Czy możesz to zrobić, bo bez tego trudno mi się zrelaksować”? Jak druga strona zareaguje, nie słysząc oskarżenia, tylko naszą potrzebę?

Mniej ciszy i więcej intymności

Jedno jest pewne. Przy takiej komunikacji mniej będzie ciszy w Waszych związkach i innych relacjach z bliskimi, bo komunikaty zaczynające się od „Ja” są dłuższe i mają więcej wyrazów ;). Dla porównania strzelane „Ty” niczym z karabinu „Zrób coś, nie zrobiłeś, zrobiłeś za dużo” – zawiera dużo mniej słów. Słów, które w dodatku niepotrzebnie potrafią ranić.

Warto zapraszać bliskich do naszego świata za pomocą „Ja”. W ten sposób ubieramy tę naszą relację w miękki puch w komunikacji, w którym druga strona czuje się bezpieczniej i swobodniej. Wtedy druga strona efektywniej przyjmuje informacje o potrzebach, które deklarujemy i prośbach, które do niej kierujemy. I częściej ma ochotę coś dla nas robić. Taka puszysta komunikacja z prośbami od naszego „Ja” naprawdę dużo zmienia, szczególnie w komunikacji z dziećmi. I nie jest to żadna manipulacja, tylko mądre wykorzystanie wiedzy o tym, jak konstruktywnie się komunikować. Zapraszam do sprawdzenia na własnej skórze :).

Autor: Anna Meller, ufajsobie.pl – coach, trener oraz instruktor terapii tańcem. Zaprasza na sesje on-line osoby, które chcą zmienić życie na lepsze. Choć nie dawano jej wielkich szans na powrót do zdrowia i normalnego życia, poradziła sobie z poważną chorobą i teraz pomaga innym rozwijać skrzydła. Posiada zaplecze psychologiczne i psychoterapeutyczne (2200h edukacji i praktyki). Prowadzi sesje coachingowe w nurcie coachingu głębokiego z elementami psychoterapii krótkoterminowej. Klienci uczestniczą w sesjach przez Skype bez wychodzenia z domu. Więcej na: ufajsobie.pl.

Reklama

Udostępnij: