Przed świętami na polskiej wsi nie było już prac polowych, za to wiele roboty w domu. Sprzątanie, bielenie ścian wapnem, by je odkazić, pranie, a na końcu gotowanie. Do dzieci należało przygotowanie ozdób na choinkę.
Drzewko ubierano w wigilię
Mikołaj przynosił prezenty 6 grudnia. Prezentami były orzechy, czerwone jabłuszka, które przed wojną uchodziły za rarytas, cukierki zawinięte w błyszczące papierki, czasem nawet bańki na choinkę. Drzewko kupowano albo wycinano w lesie. Dzieciom „obskubać” drzewko ze słodyczy wolno było dopiero po świętach. Co ciekawe, na Podkarpaciu choinkę ubierano dopiero w samą wigilię. I to nie z myślą o dzieciach, ale o pannach na wydaniu. Jeżeli w domu nie było panny, to chatę zdobiło się żywymi, zielonymi gałązkami, bibułowymi kwiatkami, „pająkami”.
Na początek – barszcz
Kulminacyjnym punktem świąt była wigilia. W niektórych miejscowościach wieczorami chłopcy zapalali słomę na obrzeżach wsi. To znak, że czas zacząć święta. Nie przypadkowo na datę Bożego Narodzenia wybrano 25 grudnia. Po tej nocy, uważanej za najdłuższą w roku, następowały „narodziny światła”, dnia stopniowo przybywało. Wierzono, że w tym czasie dusze zmarłych odwiedzają krewnych. Dlatego wieczerza wigilijna była w zasadzie ucztą na cześć zmarłych. Na stole stawiano z myślą o nich dodatkowe nakrycie. Menu było różne – w niektórych rejonach Polski barszcz, w innych żur z fasolą, żur z gotowanym bobem lub zupa grzybowa. Drugie danie to prawie wszędzie pierogi z kapustą i z grzybami, choć są miejscowości, gdzie grzybów nie stosowano. Potem podawało się kapustę z grochem i dania słodkie: mogły być pierogi z powidłem, powinna być kasza jaglana ze śliwkami. Dawniej jadano jeszcze smażone na oleju racuchy lub pączki. W niektórych rejonach na wigilię pieczono cebularze – ciasto drożdżowe, na które kładziono duszoną cebulę.
Piernik powinien dojrzewać trzy tygodnie
Po wieczerzy na stół trafiały ciasta. Nie sernik, ale piernik królował na wigilijnym stole. Miodownik, czyli piernik na miodzie to jedno z najstarszych ludzkich ciast, był znany już w starożytnym Egipcie. Piernik powinien dojrzewać 3 tygodnie i zawierać miód, przyprawy, ewentualnie sodę oczyszczoną.
Wigilijnym ciastem był też makownik – mak uważano za symbol żałoby oraz błogiego snu. Podawano także inne ciasta drożdżowe, np. z powidłem. Ciasto robiło się tak, jak na pizzę – bez jajek. Jeżeli ktoś chciał, żeby było żółte, to dodawano szafran. Menu na święta Bożego Narodzenia było odmienne niż na Wielkanoc, bo zimą brakowało nabiału i jajek -w zimie krowy się nie „doiły”, a kury się nie „niosły”.
Może się dzisiaj wydawać czymś niewyobrażalnym, ale tradycyjna polska wigilia jest jarska. Przed wojną na wsi raczej nie jadało się ryb. Trzeba było je kupić, co uważano za rozrzutność, chyba, że ktoś sam je złowił.
Po wieczerzy zaczynało się prawdziwe świętowanie. Nie wolno było nic robić, a używanie ostrych narzędzi, np. igły, uważano za grzech. Wigilię i Boże Narodzenie spędzali domownicy tylko w rodzinnym gronie. Dopiero na św. Szczepana zaczynało się życie towarzyskie. W drugi dzień świąt panna musiała świtem wyrzucić na podwórze sianko i zboże, które leżało pod wigilijnym obrusem. Gdy tego nie zrobiła, cała okolica wiedziała, że jest „śpioch, leń, i nie nadaje się na żonę”. Kawaler, który chciał się oświadczyć, siadał na podwórku na tym sianie. Jeżeli kandydat pasował na zięcia, to gospodarz domu – ojciec lub dziadek dziewczyny wychodził z wódką, częstował, i zapraszał na śniadanie. Uznawano, ze młodzi są zaręczeni.
Idą kolędnicy
Były 2 rodzaje kolędników. Dzieciaki, tzw. „szczodraki”, wygłaszały życzenia: „Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok…” Dostawały drobne pieniądze i łakocie. Starsi kolędnicy przychodzili z muzyką (ze skrzypcami, z akordeonem) do domów, gdzie były młode dziewczyny. Śpiewali dla panny specjalną kolędę, a ona miała obowiązek „zapłacić”, dać jakiś prezent. Kolędnikom wolno było oberwać coś z choinki. Kolędnicy byli przepasani powrósłami, mieli czapy z plecionej słomy, chodzili z cepami. Chodzenie z kolędą zaczynało się na św. Szczepana, a kończyło na Trzech Króli.
Dla naszych przodków Boże Narodzenie miało być „przedsmakiem raju”. Myśleli wtedy: „jesteśmy syci, jesteśmy w cieple, jesteśmy razem, nie musimy pracować”. Dawniej ludzie przez cały rok nie dojadali. I dawniej, i dziś zachodzi pewien świąteczny paradoks – ludzie życzą sobie spokojnych świąt. A przecież święta mają być niespokojne! Ma być radość, zamieszanie, gwar i muzyka.