Listę najbardziej poszukiwanych pracowników w Polsce otwierają kierowcy ciężarówek, spawacze, elektrycy i operatorzy sprzętu do robót ziemnych. To efekt całych pokoleń wypychanych przez rodziców na studia (w zasadzie często jakiekolwiek…) i patrzenia z ukosa na szkolnictwo zawodowe. Paradoksalnie jednak dziś to do zduna i krawcowej ustawiają się kolejki, podczas gdy absolwenci studiów nie zawsze mogą dla siebie znaleźć miejsce na rynku pracy.
Bednarz? A kto to jest?
Na liście ginących zawodów Narodowego Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi jest m.in. kołodziej (robi wozy), bednarz (ten od beczek), a także druciarz, sitarz i kotlarz. Trudno sobie to wyobrazić, ale kiedyś byli w praktycznie każdej większej wsi. Dziś nie udało się nam znaleźć już ani jednego takiego specjalisty. Przed I wojną światową w Warszawie funkcjonował też m.in. cech puszkarzy, ostrogarzy i gwoździarzy. Do „starej” listy ginących zawodów dołącza nowsza, obejmująca te branże, które giną na naszych oczach. Cech warszawskich szewców działał od 1441 r., a przed wojną zakładów było w mieście setki. Dziś jeszcze jest kilkadziesiąt osób, które zajmują się naprawą i renowacją obuwia. Jeśli jednak chcielibyśmy zrobić buty na zamówienie… to lista zakładów skurczyłaby się do kilku, z których niektóre zajmują się tylko specyficznymi rodzajami obuwia (np. do tańca). Jeszcze do 2022 r. działała pracownia Agi Prus, jednak już jest zamknięta. Pozostali Jacek Kamiński, Jan Kielman i Tomasz Pietrzak. Ten ostatni należy już do młodej generacji szewców, bo jego zakład działa od 2007 r. Kamiński i Kielman to z kolei kolejne pokolenie rzemieślników, kontynuujące rodzinne tradycje.
Studia czy zakład po dziadku?
Kształcenie zawodowe z epoki PRL sprawiło, że całe pokolenia nie brały nawet pod uwagę tego, by „wyuczyć się zawodu”. Mało kto odważyłby się powiedzieć przy rodzicach, że marzy o szkole gastronomicznej czy technikum samochodowym. Studia oznaczały prestiż i lepsze perspektywy. Czas pokazał, że to się nie do końca sprawdziło. Z danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że aż 92 proc. maturzystów planuje studia. W 2006 r. tylko ok. 22 proc. osób w Polsce skończyło studia, ale już dekadę później to było aż 45 proc. „Mam skończone dwa kierunki studiów i nie mogę znaleźć pracy” – jak litania przewija się w artykułach i na forach, udowadniając, że sam dyplom wbrew pozorom nie jest ani gwarantem wysokiej pensji, ani pracy w ogóle, w przeciwieństwie do konkretnych umiejętności.
Kto zarabia dziś najwięcej? Stolarz
Gdy portal therichest.com przygotowywał listę najlepiej płatnych zawodów na świecie, to poza oczywistymi typami (chirurg, pilot) zamieścił też listę najbardziej zaskakujących, wysokopłatnych zawodów. Okazało się, że monter i mechanik wind może liczyć na 121 tys. dol. Rocznie, a makijażystka teatralna na 75 tys. W obu tych zawodach liczy się bardziej talent i doświadczenie, niż konkretny kierunek studiów. Organizacja UK Construction zauważa, że rzemieślnicze zawody może i giną, ale nie stają się przez to mniej lukratywne… a wręcz przeciwnie. Stolarz, kamieniarz i szklarz może liczyć na minimum 40 tys. funtów rocznie (średnia na Wyspach to 33,402 funty).
Praca w Niemczech? Nie dla socjologa
A jaką pracę najłatwiej jest dziś znaleźć Polakom w Niemczech czy Wielkiej Brytanii sądząc po ilości ofert w internetowych bazach? Wbrew pozorom nie jest to socjolog, marketingowiec ani specjalista od Gender Studies, lecz dekarz, spawacz i hydraulik. Niezależnie od szerokości geograficznej problem z takimi specjalistami zaczyna być coraz bardziej odczuwalny. Drobiazgi wymagające w domu naprawy, kiedyś robione przez fachowca od ręki za kilka funtów, dziś często miesiącami nie mogą doczekać się chętnego, który umiałby się nimi zająć. Z kolei, gdyby ktoś chciał dziś postawić na Podlasiu piec, zdun życzy sobie minimum 18 tysięcy złotych i wyznacza termin prac na przyszły rok. Jest tylko jedno „ale”: prawie nikt już nie produkuje kafli, których ceny dochodząc do kilkudziesięciu złotych za sztukę. Inwestor musi więc o to zadbać we własnym zakresie… Podobnie jest z drewnianymi drzwiami z okuciami na zamówienie, z witrażem czy miedzianymi rondlami według autorskiego projektu.
Jasne punkty na mapie ginących zawodów
Historia zatoczyła już pełne koło. Młodzi uczą się powszechnych niegdyś umiejętności z internetowych kursów od 80-letniego ogrodnika Charlesa Dowdinga czy 90-letniej kucharki Madhur Jeffrey. Młodzi przekonali się już na własnej skórze, że terminowanie w korporacji nie zawsze daje szczęście. Teraz marzeniem jest odziedziczyć po dziadku zakład szewski, jak Sosnowianin Adam Gołębiowski lub konstruować dawne instrumenty, jak robi to pod okiem ojca Radosław Dembiński. O ile największą satysfakcję (podobno) daje edukacja domowa, to w życiu zawodowym jej odpowiednikiem jest spokojna nauka rzemiosła w zakładzie znanym od dziecka. To szybsza i skuteczniejsza droga, niż uczenie się u kogoś obcego, z kim najpierw trzeba przełamać lody. Niektóre zawodowe sekrety przekazuje się tylko najbliższym… Wielu młodych odrzuciło rodzinne tradycji, by dopiero z biegiem lat zorientować się, że „gdzieś daleko w świecie” zdobycie know-how podobnego, jakie miała babcia czy pradziadek, będzie ich drogo kosztować. Przykłady można spotkać na każdym kroku. Flavia, córka znanej z felietonów kulinarnych Tessy Capponi-Borawskiej, gotowania uczyła się w Le Cordon Bleu, gdzie 9-miesięczna nauka kosztuje 34 tys. euro. Jej siostra Cosima skończyła szkołę krawiecką w Medilanie i prestiżowy kurs haftu czy obróbki skóry pod okiem włoskich mistrzów.
Ile kosztuje dziś nauka fachu?
Za zachodnią granicą szkolnictwo zawodowe jest zdecydowanie bardziej cenione, niż w Polsce. 3-miesięczny kurs piekarniczy w Le Cordon Bleu kosztuje 16700 euro (plus koszty wyżywienia i mieszkania), a 3-letni kurs szewstwa w London Collage of Fashion to łącznie z kosztami pobytu i materiałów potrzebnych do nauki nie mniej niż 150 tys. funtów. Wśród profesorów są absolwenci szkoły zawodowej Cordwainers Technical College, co symbolicznie obrazuje, jak różne jest podejście do zawodowego szkolnictwa nad Wisłą i nad Tamizą. ”Ian Goff dorastał w świecie butów, bo jego ojciec pracował w królewskiej pracowni obuwia. Święta i wakacje spędzał, pomagając mu przy pracy” – głosi CV jednego z nich. A skoro już jesteśmy przy Londynie. To jedno z tych państw, w których szacunek do rzemiosła jest na najwyższym poziomie. To tu mieści się Savile Row, najlepsze na świecie miejsce dla mężczyzny poszukującego garnituru szytego na miarę. Wciąż przyjmuje tu kilku świetnych krawców z cenami za garnitur dochodzącymi do 20 tys. funtów, choć czasy się zmieniają, i niektóre firmy oferują jedynie dopasowanie już uszytych garniturów lub gotowe ubrania. Znakiem czasu jest ilość kursów dla tych, którzy chcą się uczyć krawiectwa pod okiem najsłynniejszych na świecie fachowców. Na Savile Row jest prowadzony nawet kurs on-line, po którym można zostać krawcem wirtualnie…
Gdzie uczyć się rzemiosła?
Jeśli jest jakiś plus tego, w jak błyskawicznym tempie odchodzą dawne rzemiosła, to jest nim ilość kursów, które pozwalają je uchronić od zapomnienia. Dziś można nauczyć się dosłownie wszystkiego; kurs budowy domów z konopi i gliny kosztuje minimum 300 zł za dzień nauki, a miejsca są wyprzedane na wiele miesięcy wprzód. Kursów bartniczych, ogrodniczych i browarniczych, on-line i off-line, są dziś setki. Nawet polskie szkoły zawodowe w 2017 r. w końcu przeszły reformę. Pojawiają się nowe kierunki, jak technik stylista czy technik multimediów, a w „samochodówce” patronat i praktyki za granicą oferuje Volvo czy BMW.
Ale nie oszukujmy się: najlepiej byłoby uczyć się jak przed wiekami w relacji mistrz-uczeń od babci, stryja lub rodziców. W ten sposób nie przepadnie coś więcej niż samo rzemiosło, bo zachowane zostaną rodzinne sekrety, historie i tajniki zawodu przekazywane często z pokolenia na pokolenie. Tego nie zapewni nam college w Londynie ani Paryżu.
Sonia Grodek