Piotr Biankowski, zimowy pływak i sportowiec ekstremalny, jako pierwszy Polak przepłynął jezioro Loch Ness. 37 km wpław pokonał w nieco ponad 12 godzin. Wyczynowi towarzyszyła akcja charytatywna fundacji Ronalda McDonalda – zbiórka środków na zakup łóżek dla rodziców małych pacjentów w polskich szpitalach.
Ekstremalny wyczyn Polak rozpoczął 22 lipca o godzinie 6:57 czasu polskiego. Do przepłynięcia miał ok. 37 km w akwenie głębokim na 230 metrów. Wypłynął ze szkockiego Lochend i zmierzał w kierunku Fort Augustus. Czekały go trudne warunki, bo temperatura wody, w najcieplejszym momencie wynosiła maksymalnie 15°C. A aby wyczyn został uznany, trzeba było płynąć jedynie w kąpielówkach. Na szczęście nie było wiatru i jezioro było spokojne. Kibice mogli śledzić postępy śmiałka poprzez satelitarny system trackingu. Cel osiągnął po 12 godzinach 16 minutach i 25 sekundach. Swoimi emocjami z momentu dopłynięcia podzielił się z Magazynem Sami Swoi.
– Pamiętam moment, kiedy zobaczyłem już linie mety, czyli latarnie w Fort Augustus (latarnia była miejscem wyznaczającym koniec płynięcia). Psychicznie poczułem ogromną radość oraz spokój, że te kilkanaście godzin ciężkiej pracy są już za mną, a cała przeprawa zaraz się skończy – opowiada Piotr Biankowski. – Ostatnie metry w wodzie były też dla mnie bolesne fizycznie. Przez kilkadziesiąt kilometrów płynięcia moje ciało przeszło bardzo wiele, było spięte oraz skupione na powtarzalności ruchów, doszło do tego też wyziębienie, dlatego zmęczone mięśnie dały o sobie znać. W tym momencie na samej końcówce przeprawy w celu rozluźnienia oraz uspokojenia mięśni i ciała postanowiłem przejść ze stylu dowolnego, którym płynąłem cały odcinek jeziora, do stylu klasycznego. Tak zrobiłem również rok temu podczas końcówki płynięcia przez kanał La Manche. Od razu po wyjściu z wody zostałem przewieziony do ciepłego pomieszczenia, aby rozpocząć regenerację, dlatego nie było zbyt dużo czasu na przemyślenia, ale teraz wracając do tego momentu myślami jestem ogromnie szczęśliwy, że determinacja, ciężka praca oraz ogromne wsparcie przełożyły się na wspólny sukces. Polecam to uczucie każdemu, szczególnie że bardzo ciężko wyrazić je w słowach!
Piotr Biankowski to były rugbista Arki Gdynia, dziś triathlonista i jeden z najlepszych na świecie pływaków ekstremalnych. Ma na swoim koncie m.in. pokonanie Lodowej Mili (w temperaturze 1,2 ℃), brązowy medal mistrzostw świata i trzecie miejsce w pucharze świata w sezonie 2019/20. Jest niewątpliwym mistrzem w lodowym pływaniu, przełamującym bariery zimna, wytrzymałości, szybkości. Organizuje zawody Gdynia Winter Swimming Cup, w których startuje światowa czołówka zawodników specjalizujących się w zimowym pływaniu ekstremalnym.
Swoje treningi prowadził po okiem tych samych specjalistów, którzy przygotowali go do przepłynięcia kanału La Manche. Choć Loch Ness to słodkowodne jezioro, a nie otwarte morze, to wymagania były podobne. Piotrowi Biankowskiemu towarzyszyła łódź ze wsparciem oraz obserwatorem, który czuwał nad przestrzeganiem surowych reguł. Aby próba została oficjalnie uznana, pływak mógł być ubrany jedynie w kąpielówki, okularki i pływacki czepek. Nie mógł dotykać łodzi, więc jego ekipa rzucała mu jedzenie i napoje w butelkach. Bardzo trudno je złapać, zwłaszcza, gdy nie czuje się już rąk.
Członkinią ekipy, wspierającą Piotra przed startem oraz na łódce była Aleksandra Kabelis, pływaczka zimowa z uprawnieniami ratowniczki medycznej, co było ważne z punktu widzenia tak ekstremalnego wyczynu. Obserwatorem i pilotem był Kevin Murphy, brytyjski pływak, członek British Long Distans Swimming Association, nazywany „królem La Manche”, który na swoim koncie ma również przepłynięcie jeziora Loch Ness. To z jego rąk Piotr Biankowski otrzymał oficjalny certyfikat, zatwierdzający udaną przeprawę. Tym samym został pierwszym Polakiem i jedną z niespełna 30 osób na świecie, która z sukcesem ukończyła próbę i przepłynęła jezioro Loch Ness.
Loch Ness to słynne malownicze jezioro, zaliczane przez Marathon Swimming Hall of Fame do jednego z 13 najtrudniejszych do pokonania wpław oraz jednego z 3 najbardziej „potwornych” jezior na świecie. Jest największym objętościowo zbiornikiem słodkowodnym na Wyspach Brytyjskich. Swoim kształtem przypomina rzekę: jest długie i wąskie, w najszerszym miejscu liczy zaledwie 2,7 km. Jego wody mają kolor ciemnej rdzy i bardzo niską przejrzystość. Dzieje się tak z powodu torfu wypłukiwanego przez deszcze z okolicznych wzgórz. Ale to nie wielkość, kształt czy kolor wody przyciąga miliony turystów z całego świata. Swoją sławę akwen zawdzięcza Nessie, najsłynniejszemu potworowi na świecie.
– Gdy byłem w Dover, przestraszyłem się foki. Nie wiem więc, co będzie w Loch Ness. Jak zareaguję, gdy płynąc zahaczę o jakiś konar. Przecież to może być ten potwór – żartował Piotr Biankowski na chwilę przed startem.
Nanoszony w jeziorze torf powoduje, że promienie słoneczne nie docierają w głąb, przez co woda osiąga tylko 6-8 stopni. To mocno ogranicza bezpieczny dla człowieka czas przebywania w wodzie. Niska temperatura wody, ograniczona widzialność i odległość do przepłynięcia sprawiły, że to była jedna z najtrudniejszych przepraw, jakich dotychczas podjął się Polak. Szacował, że zadanie zajmie mu od 13 do 17 godzin. Ponieważ jednak woda była zimna, nie można było ryzykować nadmiernym wychłodzeniem organizmu i trzeba było wzmóc wysiłek fizyczny, aby płynąć szybciej. Udało się pokonać dystans w nieco ponad 12 godzin.
– Przed zimnem chroniła mnie jedynie lanolina, mieszanina tłuszczu z wełny owczej i wazeliny – wyjaśnia Piotr Biankowski. – Od początku próby byłem bardzo skoncentrowany, z moim zespołem postawialiśmy wszystko na jedną kartę. Temperatura wody i powietrza nie pozwoliłaby na czas, jaki założyłem przed startem i wiedziałem, że dłuższy czas przebywania w tak zimniej wodzie może oznaczać przerwanie próby. Miałem świadomość, że nie mogę popełniać błędów, ale też byłem bardzo dobrze przygotowany i zmotywowany. Wraz z całym zespołem (support na łodzi, na lądzie i wsparcie w naszym kraju) poświęciliśmy dużo czasu oraz pracy na przygotowanie się.
Próbę przepłynięcia Loch Ness Polak podjął dla uczczenia dwudziestolecia działalności Fundacji Ronalda McDonalda, której jest ambasadorem. Pływackiemu wyzwaniu towarzyszy zbiórka środków na zakup łóżek dla rodziców małych pacjentów z pomorskich szpitali. Dzieci często trafiają do szpitala nagle, a rodzice nie wiedzą, jak długo będzie trwała hospitalizacja. Czasem pozostają ze swoimi pociechami na oddziale tygodniami, a nawet miesiącami.
Łóżko dla rodzica czuwającego przy dziecku w szpitalu wciąż jest na wielu oddziałach pediatrycznych tylko marzeniem. Brak miejsca dla rodzica to nie tylko problem z jakością snu, ale także wrażenie bycia nieproszonym gościem.
– Dzięki coraz większemu zaangażowaniu darczyńców indywidualnych zmieniamy rzeczywistość publicznych szpitali dziecięcych – zaznacza Katarzyna Rodziewicz, Dyrektor wykonawcza i Prezes Zarządu Fundacji Ronalda McDonalda. – Wiemy, że zmiana warunków pobytu rodzica z dzieckiem w szpitalu jest możliwa i zaczyna się od łóżka. Dobra jakość snu mamy i taty zawsze przekłada się na samopoczucie dziecka i atmosferę na oddziale.
Dostarczane przez fundację łóżka są rozkładane, wygodne, łatwe do czyszczenia i bardzo potrzebne w szpitalnej codzienności. W ciągu dnia można je złożyć i jako fotel zajmują mniej miejsca, a wieczorem zamienić w wygodne miejsce do spania. Zakładany cel – zakup co najmniej trzech łóżek został osiągnięty. Jeszcze przed startem udało się zebrać potrzebną kwotę. Łóżek będzie więc więcej, ale zapotrzebowanie na nie jest ogromne w całej Polsce. Im więcej zgromadzi się środków, tym więcej takich łóżek trafi do szpitali w Polsce. Wciąż jeszcze można wpłacać pieniądze na ten potrzebny cel za pomocą „zrzutki” pod linkiem: zrzutka.pl/z/biankowski.
Wydarzenie ma również swoją maskotkę – jest nią sympatyczny, kolorowy, miękki i stworzony do przytulania szydełkowy Potworek Nessie. Można go mieć po odpowiedniej wpłacie na profilu Zrzutki.
Małgorzata Skibińska